Oszczędne i ekologiczne życie jest dostępne na wyciągnięcie ręki – musimy jednak po nie sięgnąć.
Zero waste – kto dobry gracz, ten wie. To hit ostatnich lat. Moda na ten ekologiczny trend zagościła u nas już na dobre.
Sposobów na oszczędne podejście do życia znajdziemy w Internecie mnóstwo – od przepisów na pojemniki DIY aż po rozsądne wykorzystywanie resztek pożywienia.
Zastanawiając się nad tym, jak mogłabym wdrożyć tą zasadę do swojego życia i ile pracy będzie mnie to kosztować, uświadomiłam sobie, że to łatwiejsze niż mogłoby się wydawać. Sądzę, że sięgając pamięcią do dzieciństwa bez problemu znajdziemy schematy postępowania zero waste wśród naszych rodziców. Potraktujmy ich jak trendsetterów – byli eko, zanim to stało się modne.
Mój tata na przykład pakował szkolne kanapki w torebki z uszami – nie śniadaniowe, lecz takie, w których kupowany był chleb. Uważał, że wybór jednorazowych woreczków to zbędne generowanie plastiku. Podobnie było z napojami – chyba nie był jedynym, który w butelkę po wodzie nalewał soku pomarańczowego, „bo po co kupować kolejne opakowania”. Dżem w słoikach od majonezu czy koperek w pudełkach od lodów stał się już niemal kultową klasyką, obecną w większości Polskich domów, często nawet do dziś.
Kwestia jedzenia wyglądała podobnie – kto nie zna pomidorowej zrobionej z rosołu?
Nikt nie chciał marnować tego, co mogło być jeszcze przydatne. Z szacunku.
Choć wydawać by się mogło, że obecnie zero waste ma hipsterskie wąsy i modne okulary zerówki, w rzeczywistości jest ruchem bardzo bliskim życia każdego z nas. Wymaga jedynie odrobiny refleksji i inwencji – a pomysłów jest naprawdę mnóstwo!
I pomimo tego, że będąc dzieckiem wielu z nas te uszate torebki śniadaniowe mogły się wydawać synonimem obciachu, powinniśmy być z nich teraz bardzo dumni. Kreatywności naszym rodzicom mogłaby pozazdrościć niejedna lifestylowa blogerka.